Wszędzie niebezpiecznie
Wszędzie
niebezpiecznie
Wybiegliśmy z całą rodziną do rowu melioracyjnego, który prowadził do zagajnika. […] Za nami wpadli również bandyci. Strzelali i rzucali granaty. Zginęła moja siostra, a mój starszy dwuipółletni syn, którego niosła, płakał, że boli go rączka. Rozejrzałam się za nim i w kierunku wsi. W tym momencie kula przeszyła mi głowę. Straciłam wzrok. Słyszałam jednak wołające o pomoc dziecko. Położyłam więc młodszego siedmiomiesięcznego syna między pomordowanymi, a sama poszłam i zabrałam z rąk nieżyjącej siostry Zosi starszego, który jak się okazało, był dwukrotnie ranny w rączkę.
Ewelina Hajdamowicz, była mieszkanka
kolonii Lipniki, pow. kostopolski
w woj. wołyńskim.
Dwunastoletni chłopiec Ukrainiec wygadał się, że dzisiaj Marianówka będzie spalona. […] Każdy co mógł zabrać z domu ładował na wóz […] i uciekał jak najdalej w pole. […] Mama wzięła na ręce mojego młodszego brata (1,5 roku), a ojciec mnie (3 lata) i tak uciekali. […] Ojciec zobaczył, że na wozie nie ma nic do jedzenia, musiał wracać do wsi, niosąc mnie na ręku. […] Niestety nie zdążył, bo już banderowcy akurat wkraczali do wsi, jeden z nich złapał mnie za nogi i uderzył głową o drzewo i wrzucił do studni (oczywiście wyrwał mnie ojcu z rąk). […] Ojciec mój padł na ziemię […] Doczołgał się w pole, odnalazł rodzinę, mnie uznał za utopioną w studni. […] Ja natomiast w nieznanych okolicznościach zostałam uratowana, po jakimś czasie znalazłam się
w sierocińcu w Łucku.
Relacja Alfredy Pałki z Szadurskich, byłej mieszkanki kolonii Marianówka, pow. łucki w woj. wołyńskim.