KRWAWA WIELKANOC – Łucja Arczyńska
Łucja Arczyńska, była mieszkanka osady Janowa Dolina, powiat kostopolski w woj. wołyńskim.
Mieszkałam od 1927 r. w Janowej Dolinie, pow. Kostopol, gdzie była kopalnia bazaltu. Cała Janowa Dolina usytuowana była w lesie. Przed wojną Janowa Dolina bardzo się rozbudowała i powstało piękne osiedle domków urzędniczych, drewnianych w stylu góralskim, otoczone lasami, a ulice i chodniki brukowane.
Mieszkałam wraz z mężem i dwojgiem dzieci przy ulicy Zet nr 4, w tym samym budynku mieszkali moi rodzice z bratem. Ojciec Bronisław Bogdanowicz pracował w biurze kopalni jako księgowy, natomiast mój mąż Witosław Arczyński, jako inżynier. Dyrektorem kopalni był inż. Szutkowski.
Zbliżały się święta wielkanocne 1943 r. W domach naszych było wszystko przygotowane do świąt. Z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek w nocy obudziły mnie krzyki i olbrzymi blask pożaru domów oraz nawoływania Ukraińców. Zbudziłam męża i dzieci. Zaczynał palić się nasz dom, a Ukrainiec krzyczał „Żeńka, pidpałaj dwery”, więc oknem uciekł mąż z córką – lat 8 i synem – lat 6, a ja zostałam, chcąc schwycić coś z odzieży dziecięcej, ale w tym popłochu i strachu nic nie wzięłam i również wyskoczyłam oknem. Strzelając za mną Ukrainiec ranił mnie w nogę i ranę tę mam do dziś – jest nie do zagojenia.
Ojciec mój, gdy spostrzegł, co się dzieje, podbiegł naprzeciwko budzić sąsiadów, a mama z bratem – lat 10 – dobiegła do nas do lasu. Gdy ojciec wyszedł z domu, Ukrainiec był tuż przy drzwiach, napadł go, postrzelił i spalił żywcem w ogródku obok wejścia do domu. Sąsiedzi, których ojciec [miał] budzić, byli ukryci w piwnicy i tam spłonęli – [nazywali się] Zakaszewscy.
Kryjąc się w lesie, widzieliśmy jak Ukraińcy, których przyjechało wozami bardzo dużo, okradali podpalane mieszkania, ładując zdobycz na wozy, oraz jak w okrutny sposób znęcali się nad naszymi wieloletnimi sąsiadami, przywiązując do drzew, odcinając kończyny, strzelając lub podpalając. Ponieważ ten pożar i okrutny mord niewinnych ludzi, a także spalenie ojca, którego zwłoki musieliśmy zostawić, nie pozwalał pozostawać bezczynnie – w jakimś momencie, gdy oprawcy byli zajęci, zaczęliśmy uciekać, a raczej kluczyć ostrożnie po lesie, gdyż cała Janowa Dolina była okrążona przez Ukraińców, aż dotarliśmy do rzeki Horyń. Potem powędrowaliśmy do babci do Żytynia [gm. Aleksandria, pow. Równe]. Obok Janowej Doliny były wsie zamieszkane przez Polaków, ale również zostały spalone, zrabowane, a ludność wymordowana.
Do dziś nie wiem, kto wówczas się uratował i co się stało z pomordowanymi. Gdzie znaleźli miejsce wiecznego spoczynku? Uratowanie się z tej pożogi i miejsca nieludzkiego mordu traktuję jako cud (…)
(w: Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, s. 1128-1129)